Greenwashing z angielska brzmiące hasło, które mówi nam: że jesteśmy nabijani w butelkę przez producentów. Niestety mogę się założyć że każdy dał się nabrać, i nawet ostatnio ja ;-) Dlatego postanowiłam napisać tekst, który być może kogoś ustrzeże przed zielonym oszustwem (tak możemy to nazwać oszustem).
Przez ostatnich parę lat widzimy tendencję do wzrostu sprzedaży produktów tzw eko, naturalnych, organicznych, bio czyli wszystkiego co kojarzy nam się z sielską anielska wsią, gdzie roślinki rosną sobie w środowisku naturalnym, nawożone lub najlepiej nie nawożone, ładne pachnące i takie wolne od…….zanieczyszczeń szarego brudnego miasta.
Świadomość ludzi coraz bardziej wzrasta, dlatego chcemy żyć bardziej zdrowo, ekologicznie, zgodnie z naturą, ekologicznie…..czyż nie jest tak?
Coraz częściej sięgamy po produkty, które już z daleka krzyczą do nas JESTEM ECO!, ale czy na pewno takie są?
To, że nasza świadomość wzrasta to bardzo dobrze, wzrasta też świadomość firm które wyczuły interes na produktach pro zdrowych, dlatego teraz obserwujemy na rynku wzrost takich produktów, wypuszczanych przez marki, które nie do końca są z nami szczere, ale cóż…. rządza pieniądza robi swoje.
Jak nas oszukują? Mają proste chwyty marketingowe, jakie?
Można to przedstawić jako tzw 6 grzechów głównych:
1. Grzech ukrytych działań - Marka atakuje nas że kosmetyk naturalny, składnik certyfikowany i najlepszy, a tymczasem…. jeden taki składnik na 100 no i jeszcze gdzieś daleko w składzie, a poza tym parafiny, silikony i inne dziadostwa. Jeszcze jeden przykład z tego grzeszku: Firma reklamuje się jako przyjazna środowisku bo pakuje swoje produkty w opakowania papierowe (które notabene też nie są obojętne dla środowiska) no i produkcik mamy w kartoniku, a po jego otwarciu zdziwienie produkt w….plastiku Można? można!
2. Grzech braku dowodu - jeden z moich ulubionych :-) twierdzenia nie są poparte dowodami lub odpowiednimi certyfikatami, np. 99% składników pochodzenia naturalnego, bez podania, według jakiego klucza zostało to wyliczone, woda też jest składnikiem naturalnym :-). Lub: informacje dotyczące testowania produktu na zwierzętach, których konsument nie jest w stanie w żaden sposób zweryfikować.
3. Grzech braku precyzji czyli niejasności: w tym przypadku deklaracje dotyczące kwestii ekologicznych bywają prawdziwe, jednak z perspektywy konsumenta mało istotne. Twórcy kosmetyków w taki sposób opisują skład kosmetyków, aby był niejasny, niezrozumiały, a nawet mylący. Przykładem może być zdanie, że produkt zawiera jedynie naturalne, organiczne składniki (a przecież istnieją takie organiczne substancje, jak np. rtęć, które są dla organizmu bardzo niebezpieczne). Do tego grzechu wrzuciłabym również zabiegi marketingowe typu: nazwa produktu - sugerująca nam że produkt jest eco. Opakowanie - często w kolorze zielonym lub przypominającym kolory ziemi, butelki stylizowane na szkło a w rzeczywistości plastikowe. Sławetne 99% 98% 97% a nawet 100% produktów pochodzenia naturalnego. Wypisywanie na opakowaniu składników produktów, które w rzeczywistości zawiera produkt, ale w miko śladowych ilościach, do tego przemilczenie faktu innych które w naturalność się nie wpisują.
4.Grzech wielbienia fałszywych oznaczeń, no może nie fałszywych ale wymyślonych sobie przez producenta np. jakieś oznakowanie z zielonym listkiem sugerujące nam że jesteśmy eco, czyli tzw certyfikaty bez pokrycia. Tutaj zatrzymam się trochę na dłużej ponieważ sama ostatnio dałam się nabrać na fałszywe certyfikaty. Jestem na etapie poszukiwania dobrego kremu spf 50 BB lub CC, testuje na okrągło…. i wiecznie coś mi nie pasuje. Dlatego postanowiłam rozszerzyć horyzonty i poszukać nie tylko w polskich markach. Dotrałam do jakiejś strony, która od samego początku biła w oczy swoją “naturalnością”, wspaniałe zdjęcia, certyfikaty, no cuda na kiju. Wypisany skład produktu, a w nim same dobroci Dobra biorę! decyzja zapadła. Czekam z niecierpliwością na produkt i jest! kurier w drzwiach, podaje mi paczuszkę. Ja jak ten rycerz co odnalazł świętego graala, biorę się do rozpakowania i….. DRAMAT! bo zostałam zrobiona w zieloną butelkę. Składniki produktu, owszem zgadzają się z tym co na stronie, certyfikaty zajmują całe opakowanie (te wymyślone przez producenta, łudząco podobne do tych od firm certyfikujących), ALE! patrzę na INCI (przy tym musiałam lupę wyciągnąc bo mniejszymi się nie dało napisać) a tam….. silikon silikonem pogania, akryle, pochodne aldehydów o! i jest na samym końcu olej z opuncji i olej konopny, pomijam, że pomiędzy filtrami fizycznymi filtry przenikające…… Także ku przestrodze odnośnie certyfikatów, i wypisanych składników produktów, zawsze ale to zawsze należy szukać INCI.
Fałszywki
5. Grzech niestosowności - czyli o tym jak to nie stosują substancji źle się nam kojarzących. Twierdzenia bez szczegółów, względem których zakłada się, że są bez znaczenia, np. „bez chemii” – tylko wszystko jest chemią – nawet woda. Jest jeszcze jeden zabieg marketingowy o którym mało się mówi a mianowicie oznaczanie produktów, wolne od…. substancji których już nie wolno stosować bo są zakazane. Np freony Napis wolne od freonów krzykliwy a jakże ale! tak naprawdę nie ma już ich w żadnym produkcie bo są zakazane. Ostatnio też się uśmiałam, bo na produkcie typu masło do ciała był napis: bez SLS no tak! tylko, że SLS jest substancją myjącą, której nie stosuje się do tego typu preparatów, ale.... cóż, nie ma SLS
6.Grzech najważniejszy Kłamstwa - to wprowadzanie w błąd konsumentów poprzez wysyłanie im komunikatów/nieprawdziwych informacji na temat „ekologiczności” oferowanych przez daną firmę produktów lub usług. Tworzenie naturalnych wizerunków, które całkowicie mijają się z prawdą.
Kilka lat wstecz na naszym rodzimym rynku Greenwashing nie był tak rozpowszechniony jak w krajach zachodnich. Niestety z dnia na dzień jest coraz gorzej, praktyki eko ściemy zaczęły stosować nasze polskie marki. Czy kiedykolwiek uciekniemy od tego typu zabiegów marketingowych? niestety nie, Czy możemy się przed tym uchronić? Jak widać po moim przykładzie - jest cięzko, Więc co robić? Oto co znalazłam na jednej ze stron beauty i trafia w punkt
Najbardziej popularnym zabiegiem producentów pseudo ekologicznych kosmetyków jest granie opakowaniem, które tylko wygląda na naturalne. Całe zielone z roślinnymi motywami, najczęściej w tekturowym pudełku, na którym znajdziemy napisy “bio”, “eko”, “vegan”, logo firmy oplecione liśćmi – to wszystko ma zapewnić, że produkt jest ekologiczny. Popularnym zabiegiem jest także umieszczanie specjalnej grafiki, która ma sugerować certyfikat np. że produkt, nie był testowany na zwierzętach.
Producenci kosmetyków często umieszczają na opakowaniach nieprawdziwe informacje na temat cech ich produktu. Podają zmyślone dane, które nie mają żadnego naukowego pokrycia. Na etykiecie znajdziemy informacje typu: “naturalne składniki”, “naturalnie nawilżający”, “w zgodzie z naturą”, “naturalna pielęgnacja”. Często nazwa kosmetyku, czy całej serii jest tak przemyślana, aby kojarzyła się z ekologią.
Bardzo często łapiemy się na tym, że efektywność czy naturalność danego kosmetyku uzależniamy od jednego składnika, który przykuje naszą uwagę. Skoro istnieje na nie popyt, rodzi się też podaż. Tak więc powstają całe serie kosmetyków np. z owocami jojoba, z liśćmi zielonej herbaty, z liśćmi manuka. Jeden wypchnięty przed szereg składnik sugeruje nam, że cały kosmetyk jest naturalny. Taki zabieg ma na celu wskazanie na fałszywą naturalność produktu i tym samym odwrócenie uwagi konsumenta od innych szkodliwych składników.
Innym ciekawym zjawiskiem praktykowanym przez producentów kosmetyków jest tworzenie kilku serii danego produktu, np. kremu do twarzy. Pierwszej, całkowicie naturalnej, dzięki której klient nabiera zaufania do całej marki, a następnie drugiej, z kiepskim składem, której koszty produkcji będą tańsze, a przecież sprzeda się tak samo.
Oczywiście nie każdy z nas jest dyplomowanym kosmetologiem znającym właściwości każdego związku użytego w danym kosmetyku. Mimo tego w sieci istnieje mnóstwo stron, które pomogą nam przeanalizować skład danego produktu (np. cosmetip.pl) . Wystarczy wpisać nazwę kosmetyku, a wyszukiwarka wyświetli nam cały skład wraz ze wskazaniem, czy dany związek jest dozwolony w naturalnych kosmetykach, czy nie. Można również zapisać się do wielu grup np. na Facebooku, na których użytkownicy analizują składy danych kosmetyków, a także opisują ich działanie na skórę. Z czasem, analizowanie składów może stać się fajną zabawą!
Dlaczego greenwashing istnieje i będzie istniał dalej? Przeciętny konsument nie posiada specjalistycznej wiedzy i informacji technicznych, aby zrewidować wiadomości od firmy, „musi” więc ufać jej, że naprawdę postępuje tak, jak mówi. Niestety prawdopodobnie będzie również wzrastało jego stosowanie, ponieważ brakuje regulacji prawnych w zakresie naturalności i ekologiczności kosmetyków. Jest również druga strona tego medalu. Kiedy konsument będzie świadomy istnienia greenwashigu i nieefektywnych regulacji prawnych, ale sam nadal nie będzie w stanie rozpoznać tych praktyk, będzie rósł sceptycyzm wobec produktów ekologicznych i naturalnych. Ludzie po prostu będą uważali, że to wszystko jest „ekościemą”, wrzucając do jednego worka i produkty pozycjonowane dzięki greenwashingowi, i te, które naprawdę stosują się do eko- i bio- wymagań. Reklama greenwashingowa nie jest neutralna – jest negatywna.
Dlatego tak istotna jest umiejętność rozpoznawania greenwashingu. Świadomi klienci zdecydowanie bardziej doceniają prawdziwe, proekologiczne starania firm. Jednak bycie jednym z nich wymaga odrobiny wysiłku, potrzebnego do weryfikacji przekazów reklamowych.
Basia
Certyfikaty, które należy szukać na opakowaniach:
Poniżej przedstawiam Wam przykład produktów, które możecie brać w ciemno :-) Pamietajcie to tylko przykłady, zawsze ale to zawsze patrzcie na skład produktu. Inci.